Children of Blood and Bone autorstwa Tomi Adeyemi - RECENZJA!
Książka dotarła dzisiaj do mnie z Amazonu! Nie jestem może jakoś bardzo podekscytowana, ale bardziej ciekawa tej książki.
Zacznijmy od banałów - okładka jest prześliczna, klimatyczna, ale przede wszystkim prosta w swoim przekazie.
Tył okładki zawiera krótki tekst, który najlepiej oddaje całą fabułę w książce.
W środku wita nas widok mapy na wewnętrznej stronie okładki. Na dalszych stronach przedstawione są klany Maji i ich symbole (?), znaki rozpoznawcze? Dowiem się po przeczytaniu, tak więc ta informacja może ulec zmianie.
Sama książka dotarła w bardzo dobrym stanie.
Minusem, o którym słyszałam, ale miałam nadzieję, że nie będzie aż tak uciążliwy, to fakt, że tekst jest napisany bardzo małą czcionką. Muszę się zgodzić z tą opinią. Czcionka jest bardzo mała, na moje oko 9. Standardem jest 12. Dla kogoś kto ma problemy ze wzrokiem, takie wydanie będzie bardzo problematyczne i tylko e-wydanie może ułatwić życie. Możliwe, że wydanie poprawione będzie już miało większą czcionkę.
Dzisiaj, jak tylko pozałatwiam sprawy, zabieram się do czytania. Niedzielę i poniedziałek mam wolne więc myślę, że większą połowę przeczytam bez najmniejszego problemu.
Ten tekst będzie aktualizowany! Recenzja znajdzie się poniżej!
Proszę uzbroić się w cierpliwość, gdyż recenzja może pojawić dopiero za kilka dni!
Perspektywa a podział na role.
Zacznijmy od banałów - okładka jest prześliczna, klimatyczna, ale przede wszystkim prosta w swoim przekazie.
Tył okładki zawiera krótki tekst, który najlepiej oddaje całą fabułę w książce.
W środku wita nas widok mapy na wewnętrznej stronie okładki. Na dalszych stronach przedstawione są klany Maji i ich symbole (?), znaki rozpoznawcze? Dowiem się po przeczytaniu, tak więc ta informacja może ulec zmianie.
Sama książka dotarła w bardzo dobrym stanie.
Minusem, o którym słyszałam, ale miałam nadzieję, że nie będzie aż tak uciążliwy, to fakt, że tekst jest napisany bardzo małą czcionką. Muszę się zgodzić z tą opinią. Czcionka jest bardzo mała, na moje oko 9. Standardem jest 12. Dla kogoś kto ma problemy ze wzrokiem, takie wydanie będzie bardzo problematyczne i tylko e-wydanie może ułatwić życie. Możliwe, że wydanie poprawione będzie już miało większą czcionkę.
Dzisiaj, jak tylko pozałatwiam sprawy, zabieram się do czytania. Niedzielę i poniedziałek mam wolne więc myślę, że większą połowę przeczytam bez najmniejszego problemu.
Ten tekst będzie aktualizowany! Recenzja znajdzie się poniżej!
Proszę uzbroić się w cierpliwość, gdyż recenzja może pojawić dopiero za kilka dni!
RECENZJA
Children of Blood and Bone czyli Dzieci Krwi i Kości to debiutancka powieść autorstwa Tomi Adeyemi. Bardzo wiele osób zachwalało tą książkę jeszcze przed jej premierą. Do tego stopnia jest ona zachwalana, że jest już podpisany kontrakt na film na podstawie tejże powieści.
Postanowiłam kupić ją i przeczytać, i przekonać się, czy ta książka rzeczywiście jest tak dobra jak wszyscy mówią i piszą.
Dodatkowo chcę dodać, że jest to pierwsza powieść z trylogii, jaka ma się ukazać.
Postaram się w swojej recenzji nie pisać za dużo spojlerów. Jeśli uznam, że to co napiszę jest spojlerem, zostaniecie stosownie ostrzeżeni.
Bardziej chcę ocenić budowę świata, postaci, użytego języka a także tego jak jest napisana książka. Jeśli chodzi o fabułę powieści to nie chcę się za bardzo na niej skupiać, bo choć jest ona sercem tejże książki, to może ona spaść na drugi plan, gdy książka, choć ciekawa, będzie źle napisana.
Z jakiej perspektywy jest książka?
Opowieść jest pokazana z perspektywy trzech postaci, Zélie, Amari i Inana.
W skrócie, Zélie jest córką kobiety, która posiadała magię i została zabita kilkanaście lat temu. Sama również posiada charakterystyczne białe włosy, które są oznaką osób posiadających magię. Amari jest księżniczką, która sprzeciwia się, po cichu działaniom króla, swojego ojca. Jej służką jest jedyna Maji w pałacu. Inan jest synem króla, a zarazem następcą tronu.
W jakim świecie oni żyją?
Pierwsze rozdziały wprowadzają nas w świat Orisha, magii, polityki świata oraz poniekąd ich wierzeń. Ciekawie są opisane postacie, ich wygląd, ubiór, bronie. Jednak obiecujący początek zostaje zaprzepaszczony w późniejszych rozdziałach.
Świat wokół postaci jest przedstawiony, z tego co ja zauważyłam dość płytko.
Opisy niektórych miejsc są ogólnikowe, osnute parafrazami, które powinny nam mówić wszystko, ale tak naprawdę mogą oznaczać więcej niż jedną rzecz.
Przykładowo: Funmilayo Forest. Las szczęścia, las dający szczęście. Co to dokładnie oznacza? Oznacza, że las daje szczęście, czy to, że jest on miejscem szczęśliwym? Wiele takich słów autorka używa nade często, a to powoduje, że my czytelnicy możemy z tego odczytać kilkanaście różnych znaczeń, albo i nic.
Z jednej z recenzji napisanych przez osobę mieszkającą w Nigerii i znająca tamtejsze zwyczaje, dowiedziałam się że lasy w mitologii Joruba są o wiele bardziej ponure, zabronione i złe z natury.
Wiele nazw w Dzieciach Krwi i Kości po prostu nie oddają duszy mitologii Joruba i samej Nigerii. Nazwy użyte w tej książce są często niepotrzebne, użyte w złym miejscu lub odnoszące się kompletnie do czegoś innego niż to co chciała przekazać autorka.
Język Joruba jest używany w tej książce dość często i tutaj również jest to problematyczne. Nie mam pojęcia gdzie autorka szukała informacji na temat tego języka, ale jeśli używała do tego tylko i wyłącznie internetowego słownika, to niestety poległa na całej linii.
Na przykład ahéré w języku Joruba oznacza dosłownie zagrodę. W zdaniu po użyciu innych słów z tego języka to słowo zmienia na znaczeniu i będzie oznaczać chatę, dom, krytego strzechą.
Samo użycie tego słowa zwyczajnie wprowadza w błąd. Słowa w języku angielskim są uproszczone, mówią nam dokładnie to co jest. House - dom, castle - zamek itd. W języku Joruba zaś słowa nie są tak dosłowne, są bardziej subtelne, mniej bezpośrednie. Bez znajomości tego języka się go kaleczy i daje błędne przeświadczenie o znaczeniu słów w tymże języku.
Tomi Adeyemi dodatkowo bardzo słabo wyjaśnia czytelnikowi co dane słowo oznacza w świecie, który stworzyła. I chociaż kilka razy domyśliłam się o co chodzi, to jednak byłam zmuszona poszukać w internecie tłumaczeń danego słowa, bo zwyczajnie byłam skonfundowana tym co czytam.
Wracając do tego, że autorka napisała opowieść z perspektywy trzech różnych osób, których drogi krzyżują się. Mam z takim podziałem na role dość duży problem w tejże książce.
Autorka starała się dać każdej z postaci swój własny niepowtarzalny głos i na początku jej się to nawet udało, ale później zaczęłam zauważać, że tak naprawdę wszystkie te trzy postacie brzmią bardzo podobnie. W szczególności Zélie i Amari. Gdyby nie fakt, że rozdziały są podpisane imionami postaci, której perspektywę będziemy czytali, pogubiłabym się. Ale mimo tego, często odnosiłam wrażenie, że autorka sama się pogubiła. Zgubiła gdzieś ich niepowtarzalność.
Chociaż postacie miały inne cechy charakteru, które jest nam dane poznać, to odnosi się wrażenie jakbyśmy czytali opowieść jednej postaci, która ma trzy różne świadomości.
Miłość? Tak, jasne, po 5 minutach.
Inan. Jego postać jest dla mnie mało zrozumiała. Jego ojciec, król Orisha, każe go za każdą porażkę, matka zaś nie chce by jej syn, następca tronu był kapitanem straży. Zaś sam Inan boi się ojca i jego niezadowolenia z porażki, ale z drugiej strony chce być taki jak on. Nie ma niestety żadnych informacji na temat tego, skąd jego niezdecydowanie. Brak tej informacji, powoduje, że tak nagła zmiana w jego zachowaniu po prostu odstaje, nie pasuje, powoduje, że jego postać jest zbyt zruszowana.
On i Zélie zostają parą. W pierwszej książce. Po dosłownie kilku rozdziałach. Ale żeby była jasność, sam Inan wcześniej próbuje schwytać, a nawet zabić Zélie, jej brata i Amari. Zakochują się po paru spojrzeniach, uśmiechach i kilku zdaniach między sobą. Inan tak po prostu decyduje się zmienić front. Jeśli Inan miałby podejście do sytuacji w królestwie takie jakie ma Amari, to jeszcze bym zrozumiała, ale jest on zupełnie inny. Indoktrynacja Inana nie może tak po prostu zniknąć, w przeciągu jednego czy dwóch rozdziałów, które dzieją się w naprawdę krótkim odstępie czasu w świecie. Nie są to tygodnie, miesiące, lata. Bardziej godziny.
Takie instalove (miłość od razu) mi tak tutaj nie pasuje, że brak mi słów. Sam wątek miłosny nie jest zły, ale gdyby autorka umieściła taki wątek w drugiej albo nawet ostatniej książce, w której minął rok czy dwa, byłby o wiele lepszym rozwiązaniem niż to co zostało zrobione w tej książce. Przyjaźń na początek by w zupełności wystarczyła.
Ale czy oni sobie ufają? Nie mają kiedy, ciągle uciekają.
Zwroty akcji, jedna za drugą, nie pozwalają nam, czytelnikom poznać postaci, a same postacie nie mogą dowiedzieć się czegoś o sobie, zbudować zaufania. Samej akcji, jest troszeczkę za dużo i za szybko się ona dzieje. Nie poznajemy świata po którym się poruszają, postacie są w ciągłym biegu, aż do momentu zakończenia książki.
Autorka, w moim odczuciu powinna co najwyżej dać dwa momenty, w których jest akcja a skupić się na budowie świata, postaci i wprowadzenia czytelnika w tenże świat.
Gdy się nie skupia na takich szczegółach i po prostu książkę czyta, to wydaje się ona naprawdę ciekawa, wciągająca. Ale po zakończeniu, po zastanowieniu się nad tym wszystkim, widać czego jest za dużo, a czego jest za mało.
Zakończenie? Jakie zakończenie?
Zawieszenie akcji. Cliffhanger. Tak właśnie się ta książka kończy. Opiszę Wam jednym słowem jak ja na takie zakończenie zareagowałam.
Facepalm
Takie zakończenie jest dobre w filmach, serialach, ale w książce ono mi zwyczajnie nie pasuje, chyba, że na książce pisze tłustymi literami część pierwsza, a część druga będzie wydana za 3 miesiące. Tego tutaj nie ma. Akcja zostaje zatrzymana w takim momencie, że odnosisz wrażenie, że autorka wycięła ciąg dalszy i zapomniała dopisać fragment wyjaśniający. Cliffhanger jest tutaj zbędny i wcale nie powoduje, że czekam na szpilkach na to co stanie się w drugiej książce.
Styl.
Tomi Adeyemi napisała swoją debiutancką książkę w przystępny sposób. Czyli czyta się tą książkę lekko, mimo momentów zagubienia poprzez użycie języka Joruba. Nie męczyło mnie samo czytanie tekstu, nie wydawał mi się on też suchy, bezpłciowy i drętwy. Dobrze oddaje energię sytuacji i postaci oraz świata, chociaż sama budowa świata kuleje. Widziałam recenzje, w których pisano, że styl autorki jest, żeby nie powiedzieć dziecinny, to może bardziej niedojrzały i za bardzo ogólnikowo przedstawia trudne sytuacje. Że je upraszcza. Czy ja to tak odczułam? Trochę tak, trochę nie. Widać, że stara się być dojrzała w opisywaniu tego typu sytuacji i raz jej to wychodzi a raz nie. Jej styl pisania jeszcze się wykształci, wszak ma tylko 24 lata i jest to jej debiutancka powieść.
Czcionka.
Książka w miękkie okładce ma niestety bardzo małą czcionkę. Nie jest to standardowy rozmiar 12, tylko 10 a może i nawet 9. Dla mnie jest to minus, bo choć ja, jako tako zdołam ten tekst bez problemów przeczytać teraz, tak za parę lat mogę mieć problem. Inna osoba, która ma kłopoty ze wzrokiem, będzie mieć utrudnione zadanie. To zabiera przyjemność z czytania i zamiast odprężać - frustruje. Typ czcionki jest dobry, ale rozmiar jest do zmiany. Wolę mieć 200+ stron więcej i większą czcionkę, niż mniej stron i mniejszą czcionkę.
Czy autorka powinna była się wstrzymać z wydaniem książki teraz i ją doszlifować?
Moja recenzja może się wydać krytyczna i ktoś mi powie, że się czepiam. Może i tak. Chociaż czytało mi się tą książkę przyjemnie i płynnie, mimo tych wad, które powyżej opisałam, to powinna nad tą powieścią posiedzieć jeszcze jakiś czas. Powinna była doszlifować ten diament.
Jedni po prostu zignorują te problemy, które opisałam, inni będą je punktować i krytykować.
Ale nie można odmówić innym osobom racji, kiedy punktują wręcz podobne problemy z tą powieścią, jak ja, nawet gdy dają jej 4 na 5 gwiazdek.
Nie mam pojęcia ile czasu zajęło jej napisanie tej książki, lecz kiedy pomyślę ile zajęło J.K Rowling napisanie Kamienia Filozoficznego, to widzę, że w przypadku Rowling, czas 6 lat był opłacalny i bardzo dobrze spożytkowany.
Widać, że ona jako autorka napisała książkę i stworzyła świat od zera. Stworzyła postacie, ich historię, rodzinę. Świat, w którym żyją dostał swoje własne ministerstwo, struktury polityczne, medyczne, szkolne. Stworzyła zwierzęta, zaklęcia, zwyczaje. Widać po prostu, że Rowling poza napisaniem pierwszego tomu stworzyła cały świat i miała plan na to jak ten świat powinien wyglądać, działać, żyć.
W przypadku Tomi Adeyemi, mimo stworzonego świata, odnosisz wrażenie, że napisała książkę, stworzyła postacie, jakieś tam struktury polityczno-monarchiczne, zapożyczyła pewne aspekty z kultury Afrykańskiej, ale nie przemyślała i może nawet nie stworzyła całej reszty.
Porównywanie Tomi Adeyemi i J.K Rowling może wydawać się nie na miejscu, ale w niektórych artykułach tak właśnie o niej pisano, jako nowej J.K Rowling.
Podsumowanie.
Ja daję tej książce 3,5 gwiazdki na 5.
Jeśli przymknie się oko na problemy występujące w tej książce, to czyta się ją przyjemnie i fabuła wciąga. I jeśli by się skupić na samej fabule, nie zwracając uwagi na świat w około postaci, to książka spokojnie by u mnie miała 4,5 gwiazdki na 5.
Wszelkie niedociągnięcia, które w tej książce występują są do poprawy, ale raczej wątpię aby autorka wzięła i przepisała całe dzieło i wydała ją ponownie. Można mieć tylko nadzieję, że druga książka będzie bardziej doszlifowana i nie będzie mieć problemów wieku dziecięcego.
Czy książkę polecam?
Z mojego punktu widzenia polecanie tej książki czy też odradzanie jej zakupu byłoby nie na miejscu. Mogę Wam tylko napisać, co ja znalazłam w tej książce za irytujące, a co za obiecujące bez psucia fabuły.
Sama fabuła książki jest ciekawa, nie można jej tego odmówić i jest takim swoistym powiewem świeżości w kategorii Young Adults, bo na próżno jest szukać książek umiejscowionych w Afryce i jej kulturze.
Jeśli jesteś osobą znającą język angielski bardzo dobrze, to kupienie tej książki teraz nie jest złym pomysłem.
Jeśli twój angielsku kuleje lub nie znasz go wcale radzę poczekać na wydanie w języku polskim jeśli takowe kiedykolwiek się ukaże, bo tego po prostu nie wiem.
Od Was będzie zależeć czy tą książkę przeczytacie.
* tekst zapożyczony z Goodreads z jednej z recenzji.
Gdzie kupić książkę?
Dziękuję za recenzję, czytałam ją przygotowując tłumaczenie fragmentów "Dzieci krwi i kości" w ramach pracy magisterskiej. Wrzucam poniżej, z czystej ciekawości, być może będzie Pani zainteresowana komentarzem niektórych wyborów tłumaczeniowych :)
OdpowiedzUsuńRozdział 18
ZÉLIE
Adeyemi, Tomi. Children of Blood and Bone (p. 156). Pan Macmillan. Kindle Edition.
Tłumaczenie
Woda cieknie po wyżłobionych ścianach w czasie podróży do serca góry, towarzyszy nam rytmiczne bębnienie kija przewodnika. Linia złotych świec na wyszczerbionych kamieniach rozświetla mrok delikatnym blaskiem. Stopy omijają chłodny głaz, a ja gapię się na tego mężczyznę, wciąż nie mogąc uwierzyć, że oto przed moimi oczami stoi prawdziwy sêntaro. Mama Agba spadnie z siedzenia, kiedy jej o tym powiem.
Odsuwam na bok Amari, żeby stanąć bliżej sêntaro, badam znaki wytatuowane na jego szyi. Falują na jego skórze z każdym krokiem, tańczą z cieniami płomieni.
– Ich nazwa to sênbaría – odpowiada mężczyzna, jakoś wyczuwając na sobie mój wzrok. – Język bogów, tak stary jak sam czas.
A zatem tak wygląda. Pochylam się, żeby przestudiować symbole, które pewnego dnia mają stać się językiem mówionym Yoruba, dającym nam mowę do uprawiania czarów.
– Są piękne – odpowiadam.
Mężczyzna kiwa głową.
– Rzeczy tworzone przez Matkę Niebios zawsze są.
Amari otwiera usta, ale po namyśle szybko je zamyka. Coś się we mnie napina, kiedy idzie, gapiąc się na rzeczy, które mieli prawo oglądać tylko najpotężniejsi maji w historii.
Odchrząkuje, a ja czuję, że musi sięgnąć głęboko, aby odzyskać głos.
– Proszę o wybaczenie – mówi – ale czy ma pan jakieś imię?
Sêntaro odwraca się, marszcząc nos.
– Każdy ma imię, dziecko.
– Nie chciałam…
– Lekan – ucina. – Olamilekan.
Sylaby sięgają do najdalszych zakątków mojego umysłu.
– Olamilekan – powtarzam. – Moje bogactwo… jest pomnożone?
Lekan odwraca się do mnie ze wzrokiem tak nieruchomym, że z pewnością patrzy prosto w moją duszę.
– Pamiętasz naszą mowę?
– To i owo – kiwam. – Mama uczyła mnie, kiedy byłam mała.
– Twoja matka była Żniwiarzem?
Zdumiona otwieram usta. Nie da się określić zdolności maji na pierwszy rzut oka.
– Skąd wiedziałeś?
– Wyczuwam to – odpowiada Lekan. – Twoje żyły są pełne żniwiarskiej krwi.
– Czy wyczuwasz czary w tych, którzy nie są maji albo divînerami? – Pytanie wylewa się ze mnie, na myśl przychodzi mi Inan. – Czy kosidánie mogą mieć czary w swojej krwi?
– Jako sêntarosi nie uznajemy takich podziałów. Wszystko jest możliwe, jeśli dotyczy bogów. Jedyne, co się liczy, to wola Matki Niebios.
Odwraca się, zostawiając mnie z większą liczbą pytań niż odpowiedzi. Która część woli Matki Niebios ma przewidziane dłonie Inana zaciśnięte na mojej szyi?
Próbuję nie myśleć o nim, kiedy przesuwamy się do przodu. Wydaje się, że przeszliśmy już tunelami cały kilometr, kiedy Lekan wprowadza nas do wydrążonej w górze sali o okrągłym sklepieniu. Unosi ręce z tą samą, co wcześniej powagą, sprawiając, że powietrze wibruje od duchowej energii.
– Ìmlè àwọn òrìshà – intonuje, jorubijska inkantacja leje się z jego ust jak woda. – Tàn sí mi ní kíá báàyí. Tan ìmlè sí ìpàs awọn ọmọ rẹ!
Wszystkie ustawione w linię świece gasną jak prowizoryczna pochodnia Tzaina. Ale nagle zapalają się znów nowym życiem, wyścielając każdy milimetr kamienia światłem.
– Och…
– Moi…
– Bogowie…
Zdumieni, wchodzimy do okrągłego pomieszczenia, ozdobionego malowidłem ściennym tak zachwycającym, że nie mogę z siebie wykrztusić ani słowa. Każdy metr kamienia pokryty jest wibrującymi malunkami, ukazującymi dziesięcioro bogów, klany maji, wszystko pomiędzy nimi. To o wiele więcej niż toporne rysunki bogów, które istniały przed Rajdem, więcej niż ukryte obrazy i gobeliny, pokazywane rzadko i tylko pod osłoną nocy. One były jak migoczące promienie. Ten mural jest jak gapienie się w oblicze słońca.
– Co to jest? – Amari bierze głęboki oddech, obracając się, żeby objąć wzrokiem całość.
Lekan gestem wskazuję nam kierunek, a ja ciągnę za sobą Amari, potrzymując ją, kiedy się potyka. Zanim odpowie, sêntaro przykłada dłonie do kamieni.
– Narodziny bogów.
Witaj. Wybacz, że odpisuję dopiero teraz, ale niestety, nie miałam wcześniej czasu. Był okres przedświąteczny, potem święta, a ja sama po Nowym Roku się pochorowałam.
UsuńTwoje tłumaczenie jest bardzo dobre, ale zauważyłam kilka rzeczy do zmiany.
Po pierwsze, pominęłaś jedno zdanie, które powinno być pomiędzy " Stopy omijają chłodny głaz, a ja gapię się na tego mężczyznę, wciąż nie mogąc uwierzyć, że oto przed moimi oczami stoi prawdziwy sêntaro. Mama Agba spadnie z siedzenia, kiedy jej o tym powiem.".
Brakujące zdanie zaczyna się tak: "Before the Raid, only the leaders of the ten maji clans..."
Po drugie, słowo "gapię się", zostało tutaj użyte kilka razy w jednym rozdziale. Proponowałabym zmianę przynajmniej dwóch "gapię się" na synonim tego słowa, które będzie odpowiadać sytuacji.
Po trzecie:
Raid - łapanka, nalot, obława policyjna.
Jeśli mnie pamięć nie myli, bo Dzieci Krwi i Kości czytałam dawno temu, to Raid w ich rozmowie odnosił się do sytuacji, kiedy wszyscy Maji zostali schwytani, zabici, a reszta pozbawiona magii. (mogę się tutaj mylić, dlatego proszę to sprawdzić). Ale na pewno Raid nie jest w tym przypadku nazwą własną, która w polskim nie ma swojego tłumaczenia.
Gdyby był to Rajd (samochodowy), tak jak zostało to przetłumaczone, to w języku angielskim byłoby to: Rally a nie Raid.
Jeśli jest to możliwe, proszę poszukać tłumaczeń dla języka Yoruba. Nie będzie to łatwe, bo nawet ja miałam z tym problem, ale może się zdarzyć tak, że zapytają się o znaczenie słów: sênbaría, sêntaro i im podobnych.
W całym rozrachunku jest to tłumaczenie na wysokim poziomie. Nie zastanawiała się pani nad przetłumaczeniem całości i zgłoszenie się do któregoś wydawnictwa?
Życzę powodzenia przy pracy magisterskiej.
Świetny wpis. Będę na pewno tu częściej.
OdpowiedzUsuń